O czym i jak to się zaczęło...
- Wiktoria K.
- 21 kwi 2016
- 7 minut(y) czytania

Hej wszystkim! Długo zbierałam się do założenia bloga, ponieważ nie byłam pewna czy chce opowiadać o swoim życiu i czy będę miała na to czas, zastanawiałam się też jak moi znajomi na to zareagują i czy nie będę jak kolejna nastolatka zakładająca bloga tak na prawdę o niczym sensownym, lecz po kilkusetnym razie obiecywania sobie, że w końcu do tego przysiądę przysiadłam :D Od razu przepraszam za jakiekolwiek błędy ortograficzne lub interpunkcyjne, ale w UK przestałam interpunkcji przestrzegać praktycznie at all. A więc, chcę się podzielić z wami moją historią opowiadającą o tym jak przeprowadziłam się i zaczęłam szkołę w Anglii. Postanowiłam stworzyć tego bloga dla osób, które ciekawi jak to jest wyjechać z ojczystego kraju i zacząć życie na nowo, dla tych którzy chcieliby wyjechać do szkoły do innego kraju, dla tych którzy chcą wyjechać akurat do UK i interesuje ich jak wygląda system edukacji tutaj, jak aplikować i co ich czeka, dla tych którzy są zainteresowani jak wygląda zwykłe życie tutaj, jacy są ludzie, kultura, dla tych którzy chcą wyjechać, ale boją się, że nie poradzą sobie z językiem i chcą wiedzieć jak ja sobie poradziłam, dla tych którzy chcą porównać życie w Polsce, a na wyspach brytyjskich i dla tych którzy chcą wyjechać do pracy tutaj lub dowiedzieć się co ciekawego znajduje się w mieście, gdzie mieszkam oraz po to by odpowiedzieć na jakiekolwiek pytania, na które chcielibyście uzyskać odpowiedź. Wiem, że niektóre osoby może to zainteresować,bo kiedy planowałam przeprowadzenie się sama oglądałam różne filmiki na YouTube, gdzie dziewczyny wypowiadały się o edukacji w Anglii i przeglądałam pytania na forach na ten temat. Może zacznę od opowiedzenia czegoś o sobie i tego skąd wziął się sam pomysł i jak się wszystko zaczęło. Na imię mam Wiktoria, mam 17 lat. Urodziłam się w Poznaniu, gdzie mieszkałam przez niecałe może 2 lata mojego życia, a 14 pozostałych lat spędziłam w Warszawie. Mieszkam już w Anglii, a dokładnie w nadmorskim mieście Brighton od 8 miesięcy (prawie 9). W Polsce ukończyłam szkołę podstawową i gimnazjum. Mam dwa obywatelstwa: Polskie i Rosyjskie, gdyż tata jest Rosjaninem i chce mieć też trzecie- Angielskie, ale mogę się o nie ubiegać dopiero po 5 latach pobytu tutaj. Robię czasem za fotomodelkę, ale bardziej dla samej siebie, bo zazwyczaj nie jest to pod komercję. Szkoły w Polsce dosłownie nienawidziłam, samej w sobie Polski w sumie też. Zawsze chciałam się przeprowadzić do innego kraju i nie wiązałam mojej przyszłości z Warszawą, a też żadna ze mnie patriotka. Uważałam system Polskiej edukacji za bezsensowny, bo dlaczego miałam uczyć się czegoś co mnie kompletnie nie interesuje. Nigdy tak na prawdę się nie uczyłam, bo nie lubiłam się uczyć czegoś co mi się już prawdopodobnie nigdy nie przyda, ale zawsze jakoś tam w szkole mi szło, powiem nawet, że w podstawówce na koniec ostatniego roku miałam jedną z najwyższych średnich w klasie, ale przecież podstawówka to nic. Wtedy jeszcze nawet lubiłam szkołę, rzeczy były tak proste, że nie musiałam się uczyć, po prostu wiedziałam. Nauczyciele byli mili i nauka była przyjemna, nie było takiej wielkiej presji oraz było to połączone z zabawą. Pierwszy rok gimnazjum jakoś zleciał ze średnią 4,5 podajże, ale następne 2 lata były koszmarem. Odszedł rocznik 97, gdzie byli najfajniejsi ludzie, przyszły młodsze roczniki, gdzie co rocznik to gorszy. Zawsze obracałam się w starszym towarzystwie, w moim roczniku miałam dosłownie kilkoro przyjaciół, nie mówię tu o znajomych, ale z nimi poza szkołą nie za bardzo się trzymałam. Codziennie rano zadawałam sobie pytanie za jakie grzechy muszę iść do tej szkoły i na sam widok budynku coś mnie strzelało, ale nie tylko mnie, moich przyjaciół również. Oczywiście lubiłam tam chodzić ze względu na znajomych, ale tylko z tego względu. Ciągłe kartkówki i sprawdziany, zastanawiałam się, dlaczego ktoś mnie ocenia na podstawie tego skoro może mam do powiedzenia znacznie więcej i na o wiele ciekawsze tematy. Często wagarowałam. W trzeciej klasie gimnazjum miałam trochę ponad 50% obecności. Ocen aż takich złych nie miałam, ale w porównaniu do reszty klasy, gdzie prawie każdy był kujonem (co nie jest złą rzeczą oczywiście) to tak haha. Moja klasa była najlepszą klasą w szkole pod względem ocen i jakiś tam punktów. Wychowawczyni ciągle chciała, żebyśmy byli na szczycie. Co do wychowawczyni uważam, że gdybym trafiła na inną to być może zmieniłoby to sposób w jaki postrzegałam chodzenie do szkoły. Nie będę się tu o niej rozpisywać, powiem tylko, że uważam, że była niesprawiedliwa, faworyzowała uczniów i wtrącała się w nasze sprawy prywatne. Co do osób w klasie, lubiłam kilka, ale niektórzy przykładowo pokazywali mojego i nie tylko mojego Facebooka lub snapa/instagrama wychowawcy. Nie wiem po co to robili, żeby się podlizać czy coś, nie wnikam, ale nawet brak mi słów, żeby takie zachowanie skomentować. Przez całą 3 klasę mówiłam, że chcę wyjechać uczyć się do Anglii, że nie chce iść do Polskiego liceum i zmarnować kolejne 3 lata mojego życia, Nie robiłam jednakże niczego w tym kierunku. Wszystkim zajęła się moja mama, której zawdzięczam to, że teraz jestem tu gdzie jestem. Oczywiście mówiła, że bez dobrych ocen nie wyjadę, a moje oceny były przeciętne. Praktycznie niczym się nie zajęłam w tej sprawie, olewałam sobie wszystko i wszystko było w jej rękach. Musiałam złożyć aplikacje do liceum w Polsce, w razie gdybym się do Anglii nie dostała. Przez praktycznie całą ostatnią klasę byłam przekonana, że wyjadę, ale pod koniec zaczęłam wątpić, mama powiedziała, że nie przyłożyłam się do nauki, więc mogę się pożegnać z Anglią. Dostałam się do liceum Milewicza w Warszawie, gdzie była to moja szkoła trzeciego wyboru i nie cieszyłam się zbytnio i jak to jest wymagane zawiozłam tam mój oryginał świadectwa zaświadczając tym, że będę się tam uczyć od nowego roku szkolnego. Powiedziałam znajomym, że raczej zostaje w Polsce, że już wszystko stracone, aż tu nagle zostałam przyjęta do dwóch szkół w Anglii, znaczy nie do końca przyjęta, ale zaproszona na tak zwane interview. Problem był w tym, że aby odbyć interview w jednej ze szkół musiałam stawić się osobiście, a dyrektor drugiej (najlepszej szkoły w moim mieście) zaproponował mi rozmowę przez Skype. W ciągu roku chodziłam od czasu do czasu na dodatkowe lekcje języka angielskiego i miałam w gimnazjum przedmiot o nazwie biologia po angielsku, z którego miałam 5, ale uwierzcie mi, że mój angielski był średni, w ogóle nie łapałam się w czasach i wstydziłam się jakoś rozmawiać w tym języku, więc stresowałam się przed rozmową z dyrektorem. Przed jego telefonem przez kilka dni miałam korepetycje i w dzień rozmowy również i co było śmieszne w czasie mojej rozmowy z nim przez szklane drzwi które miałam w pokoju przysłuchiwali się rozmowie mój korepetytor, mama i jej przyjaciółka, co mnie jeszcze bardziej stresowało haha. Wzięłam dwa głębokie oddechy przed i zadzwonił. Na samym początku uprzedziłam, że mój angielski nie jest płynny, ale on zaprzeczył i powiedział, że jest bardzo dobry (czego bym nie powiedziała osobiście :D). Rozmowa szła dobrze dopóki nie zapytał mnie (bo wybrałam biologię, psychologię i chemię), co wiem, co mogę mu powiedzieć o biologii, a następnie o chemii. I mimo, że miałam tą biologię po angielsku w szkole to dosłownie nie wiedziałam co powiedzieć. Nagadałam totalnych głupot na szybko, że biologia to wszystko co nas otacza itd. Pokazałam mu nawet mojego psa do kamerki haha, bo facet był bardzo miły i zabawny. Potem już wiedziałam, że jestem przyjęta, bo gdy powiedziałam, że się trochę stresuje to odpowiedział, że nie ma czym i, że ma nadzieje, że zobaczy mnie we wrześniu z wielkim uśmiechem na szkolnym korytarzu. Po rozmowie kamień spadł mi z serca. Wkrótce potem dostałam list powitalny oraz wiele kartek z przygotowawczymi zadaniami z biologii, psychologii i chemii, które kazali przerobić. Chciałam tej chwili i czekałam na to, ale miesiąc przed wyjazdem zaczęłam się wahać. Nie chciałam zostawiać znajomych, psa i taty, bo rodzice są rozwiedzeni, a najlepsze w tym wszystkim było to, że musiałam wylecieć kompletnie SAMA. Wybrałyśmy z mamą Brighton, bo moja kuzynka mieszka w innym mieście, godzinę drogi stąd, więc zawsze mogłaby mi jakoś pomóc. Miałam lecieć na tydzień do niej, a potem zacząć mieszkać w mieszkaniu pewnej pary, gdzie miałam wynajmować pokój. Mama miała swój biznes w Polsce i zanim miała zacząć pracę w Anglii musiała przez miesiąc jeszcze zostać w Warszawie, a potem dolecieć i mieszkać z kuzynką przez pierwsze kilka miesięcy w innym mieście niż ja, bo tam miała pracować. Nie mogłam wziąć mojego psa ze sobą, który był moim świątecznym prezentem i miałam go przez niecały rok, ponieważ nie było praktycznie chętnych, którzy chcieliby wynajmować pokój jeszcze wtedy 16-latce, a co dopiero z psem, lecz mama obiecywała mi, że jakoś go tam sprowadzi, czego nie dokonała, ale o tym później. Serce mi pękało jak myślałam, że muszę ją zostawić, bo była dla mnie jak przyjaciółka, ale pocieszała mnie myśl, że zostanie z mamą i, że niedługo znowu ze mną będzie, A więc przez myśl mi przeszło w pewnym momencie, żeby zrezygnować z tego wszystkiego, ale po rozmowie z tatą, który sam w wieku 18 lat wyjechał z Moskwy do Poznania całkiem sam, również zostawiając całą swoją rodzinę na studia medyczne, zrozumiałam, że jeśli nie wykorzystam tej szansy mogę popełnić największy błąd mojego życia i taka okazja może się nigdy nie powtórzyć i powiedział, że zawsze mogę wrócić i mam gdzie wrócić nawet, jeśli mi się nie spodoba, a na pewno spodoba i, że mogę to uznać za lekcję angielskiego, że jeśli będę chciała wrócić to chociaż z opanowanym językiem, więc zrobiłam to co tata zrobił kiedy był w moim wieku, postawiłam wszystko na jedną kartę i zaryzykowałam. Nie żegnałam się nawet zbytnio ze znajomymi, bo nie czułam tego, że ich opuszczam, bo tak na prawdę nigdy ich nie opuszczę. Wylot miałam pierwszego września, gdyż szkoła zaczynała mi się dopiero siódmego. Na lotnisku, gdy tata z mamą mnie odprowadzali płakałam niesamowicie, nawet teraz jak o tym pomyślę to chce mi się płakać hah, tak bardzo nie chciałam ich zostawiać i lecieć sama nie wiadomo gdzie, gdzie nikogo nie znałam, a co gorsza bałam się jak poradzę sobie z językiem. Bałam się, że wylecę i wszyscy znajomi o mnie zapomną, że jeśli będę chciała wrócić to nie będę miała do kogo. Kto by się nie bał w wieku 16 lat polecieć zupełnie samemu z jedną walizką i zacząć nowe życie. Miałam mieszkać sama, gotować sama, prać sama, a w Polsce wszystko robiła za mnie mama, bo ja byłam tak leniwa, nawet pokoju posprzątać raz na dwa tygodnie mi się nie chciało. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Pierwsze kilka dni mieszkałam u kuzynki, potem odwiozła mnie do mojego punktu docelowego. Para z którą miałam mieszkać była bardzo miła i mój pokój bardzo mi się spodobał, a co było dalej i jak wyglądał mój pierwszy dzień w szkole opowiem w następnym poście :)
Kommentare